ZDRADA MNICHÓW i inne myśli o religii Zbigniew Kaźmierczak Z D R A D A M N I C H Ó W i inne myśli o religii rozdział i I Ulegając czarującej atrakcyjności samoprzezwycię- żenia, które stało się – i pozostaje – główną mocą i najwznioślejszym ideałem stanu duchownego, wierni świeccy zaufali swoim duszpasterzom ca- łym swoim sercem. Sądzili, że skoro duchowni po- święcają tyle energii okiełznaniu ciała, to z pewno- ścią poważnie traktują swoją religię. Uwierzyli, że skoro tak mocno zwalczają swoje instynkty, to na pewno wkładają tyle samo serca w prowadzenie ich do Najwyższej Mocy. Uwierzyli wręcz, że owa prze- sakralna moc samoprzezwyciężenia jest dowodem niezwykłego wybraństwa Bożego – wybraństwa, które sprawia, iż, tak jak Bóg, miłują ludzi szcze- rze i po Bożemu widzą w nich równe sobie, choć może nie zawsze doskonałe, dzieci Boże. Wierni zaufali, że duchowni, jako naśladowcy Chrystusa, 5 zdrada mnichów z całą szczodrością serca troszczą się o ich złożone, gdyż uwikłane zarazem w ducha i w ciało potrzeby ży- ciowe (przy czym nie całkiem byli świadomi faktu, że osławione napięcie między duchem a ciałem zostało przez duchownych wyolbrzymione – ze względu na ich celibatowe warunki życia). Wierni szczerze wie- rzyli, że wraz z nimi tworzą jedną wielką wspólnotę na tym Bożym świecie, który nosi wielorakie ślady swego Stwórcy. Spokojny dyskurs kapłanów tłumaczących w trudnych słowach zarówno zawiłości życia Boże- go, jak sens cierpienia budził w nich poczucie głębi i bezpieczeństwa – również dlatego że przez przy- tłaczającą większość dziejów lud chrześcijański nie tylko nie znał teologii, ale najczęściej w ogóle nie umiał czytać i pisać. Fakt rozlicznych cierpień, jakie czyhają na człowieka na tej ziemi, jeszcze bardziej umocnił poczucie wielkości mocy samoprzezwycię- żenia, gdyż świat pełen cierpienia wydawał się rze- czywiście ze wszech miar godny przezwyciężenia. Ufność wiernych została ostatecznie przypieczęto- wana przez doświadczenie autentycznej boskości, jakie było i jest udziałem uczestników katolickiego 6 rozdział i kultu wykonywanego przez duchownych – gdyż bo- skość doświadczana jest jakoś, jeśli wolno mniemać, w każdym, zarówno chrześcijańskim, jak i niechrze- ścijańskim kulcie. W podzięce za wszystkie te dobra wierni nie żałowali środków, aby kapłanów utrzymy- wać finansowo, kiedy ci, jak deklarowali, będą od- dawać się swoim świętym studiom i przedłużonym modlitwom – po cichu liczyli jednak zapewne, że środki te powinny zobowiązać kapłanów do całkiem zrozumiałej lojalności. A istniały przecież poniekąd uzasadnione powody, aby świeccy żywili wątpliwości pod adre- sem własnego statusu duchowego. Istniały niemal rozsądne racje, które rodziły obawy, że status ten nie dorównuje wielkości, jaka jest udziałem du- chownych. Rzecz pierwsza i podstawowa: wierni nie mogli pretendować do tak cudownego przezwy- ciężenia siebie, jakie deklaruje kler – do ich dekla- rowanego ubóstwa, czystości i bliskości do Boga. Nieuniknione dla wiernych zaangażowanie w ma- terię: użytek z pożądania, jaki chcą i muszą czynić, zamroczenie umysłu szczegółem i materią w pra- cy, przyjemność i posiadanie jako nieunikniona 7 zdrada mnichów motywacja większości działań – wszystko to zda- wało się z konieczności odwodzić ich od owych rze- komo niesłychanych rzeczy duchowych, od których kler czynił się specjalistą: od pobożnego skupienia, koncentracji na wieczności, wzniosłej kontemplacji ponad wszelkim szczegółem i materią. Świeckie akty afirmacji cielesności i materii zdawały się też jakimś lekceważeniem ogromu cierpienia, w któ- rym pogrążona jest ludzkość – pewnym naiwnym szukaniem samospełnienia w aktach wyraźnie nie- solidarnych z cierpiącymi na świecie. Można było również odnieść wrażenie, że skoro świeccy mogą poświęcić sprawom duchowym o wiele mniej czasu niż duchowni, to poziom ich religijności musi być faktycznie niewystarczający. Z drugiej strony nie- usuwalne aspiracje wiernych ku wieczności rodziły, nawet w ich własnych oczach, obraz na tyle zagma- twany, że wręcz instynktownie byli skłonni trakto- wać siebie jako poroniony płód Boga i natury. Z tym większą wdzięcznością przyjmowali więc wszelkie zapewnienia duchownych, że pod względem religij- nym wszystko jest z nimi w zasadzie w porządku – że, wszystko dobrze zważywszy, są jednak równymi 8 rozdział i im dziećmi Bożymi. Wdzięczność wobec duchow- nych była tak wielka, że świeccy nie domagali się nawet – mimo że idea równości przed Bogiem za- kłada to w jasny sposób – aby przysługiwały im te same prawa w kierowaniu Kościołem czy te same uprawnienia w szafarstwie sakramentów. Wszystkie te oczekiwania jednak komplet- nie zawiodły. Wszystkie te wymiany wzajemnego uznania okazały się puste. Rozczarowanie szybko ogarnęło szerokie masy wiernych niby ciemna mgła. Ku ich zdumieniu stało się jasne, że na lojalność kle- ru, rozumianą choćby jako sprawiedliwa odpłata za udzielane im środki finansowe, nie mogą liczyć. Ich gorzkim doświadczeniem stała się i niezmiennie pozostaje zdrada – zdrada mnichów (tym smęt- nym i nieprzyjacielskim mianem „mnicha” przy- szło wiernym określać wszystkich duchownych po ich rozczarowującym odkryciu). Okazało się oto, że pomimo wszelkich zapewnień, w rzeczywistości owi mnisi mało dbali o wartości świeckich. Deklaracje o równości powołań okazały się bez pokrycia. Sta- ło się to, czego wierni podświadomie się obawiali: ze względu na pogardzane zaangażowanie w ten 9 zdrada mnichów świat i cielesność, mnisi rzeczywiście zepchnęli wiernych do poziomu dzieci Bożych drugiej katego- rii. Wszelkie definicje świętości, miłości, chrześci- jańskości, jakie przedstawili światu chrześcijańskie- mu, prowadziły do wykluczenia wiernych – wbrew swojej rzekomej uniwersalności były one jedynie odzwierciedleniem idealnego etosu samego kleru, dezyderatami mającymi sens jedynie w jego świętej izolacji. Po przeniesieniu w życie świeckie definicje te stawały się jedynie źródłem permanentnego wsty- du, winy i poczucia niższości. Głosząc dogłębną wrogość wzajemną doczes ności i wieczności, mnisi nie nauczali wiernych kar- kołomnej sztuki uwzględniania wieczności w do- czesności i doczesności w wieczności. Zakładając marność spraw ludzkich, nie pouczali ich o zgoła linoskoczkowej sztuce balansowania między ratu- jącą a zniewalającą stroną uczuciowości. Wierni za- tem spadali z lin, po których kroczyli – gremialnie, masowo, jak kamienie, wpadając w otchłanie zwąt- pienia: istniały dla nich albo niedostępna duchowość mnichów, albo brak wszelkich zasad, rozwydrze- nie niemal, ledwie że przez kogoś kontrolowana 10