ebook img

Oddział. Między AK i UB - historia żołnierzy Łazika PDF

309 Pages·2016·6.46 MB·Polish
Save to my drive
Quick download
Download
Most books are stored in the elastic cloud where traffic is expensive. For this reason, we have a limit on daily download.

Preview Oddział. Między AK i UB - historia żołnierzy Łazika

Bez pomocy Dawida Golika nie poznałbym tej historii. Dziękuję Ci Dawid Wstęp Chłopak miał świerzb. Paznokciami obgryzionymi do krwi drapał mundur, międląc jednocześnie milicyjną czapkę zdjętą z szacunku przed miejskim oglądaczem zwłok. Dostał zadanie – eskortować doktora Józefa Spiesznego przez te kilkaset metrów, które trzeba było przejść z Rynku na ulicę Długą. Starszy mężczyzna gderał pod nosem i powoli pakował swoją lekarską torbę. Nie chciał tam iść, ale dyndający na ramieniu milicjanta ruski automat nie zachęcał do dyskusji. Zaczynał się sobotni wieczór. Szabas. Jednak Żydom jego wizyta nie mogła przeszkodzić w święcie. Wszyscy byli martwi. Ledwie cztery godziny wcześniej Spieszny wyraźnie napisał na odwrocie blankietu wezwania, że „z powodu przeszkody” nie stawi się w Komitecie Żydowskim. Miał inne zamiary. Gówniarzom z nowej władzy najwyraźniej brakowało jednak kindersztuby i nie przyjęli odmowy. Mimo że leczył ich świnki, różyczki i zapalenia napletków, kiedy biegali jeszcze boso, mieli czelność przysłać uzbrojonego funkcjonariusza do jego domu w Rynku Nowego Targu. Przaśny. Jasny, o lnianych włosach, trochę kostropaty. Jego również doktor pamiętał, był chyba z Czarnego Dunajca. Ciężko przechodził ospę. Wtedy też tak się drapał. Wychodzili z bramy i milicjant otworzył ją usłużnie. Chciał nawet nieść lekarską torbę, ale Spieszny wolał, żeby ręce zajął pepeszą. Referent śledczy Jan Fryźlewicz nie miał wyjścia. Musiał posłać umyślnego z bronią, bo doktor upierał się i odmawiał, a wiceprokurator Roman Rękiewicz przed chwilą telefonicznie zapowiedział, że za parę godzin przybędzie z Nowego Sącza i osobiście poprowadzi sprawę. Dlatego teraz sam porządkował papiery. Nie szło mu to sprawnie. Wszystko przez maszynę do pisania. Nie lubił jej. W miarę nowa, ale niemiecka i najwyraźniej sabotowała wysiłki polskiego referenta. Litery z ogonkami irytująco przedłużały pisanie. Za każdym razem musiał cofnąć wałek i uderzać w apostrof. Albo ukośnik. Taśma się zużyła i oryginały były mniej czytelne niż odbite przez kalkę kopie. Fatalnie to wyglądało. Na dodatek prokurator kazał sobie przygotować mieszkanie i nie było czasu na dostawianie wszędzie apostrofów. Milicjant zapewne zapisałby się w tej historii jako Fryzlewicz, ale wziął ołówek i dorysował kreseczkę nad „z”. Właściwie fonogram był gotowy. Przepisany całkiem w porządku i można było go przedstawić. Do Prokuratury Sadu Okregowego w Nowym Saczu. Od Powiatowej Komendy M.O. w Nowym Targu. Nadany dnia 4.5.46 o godzinie 9.40 Tresc Dnia 2.5.46 okolo godziny 22 giej o jeden klm od Krościenka kilkunastu osobników w mundurach WP z bronia automatyczna napadlo na samochód ciężarowy wiozący 26 osób narodowości żydowskiej do Krościenka. Po wylegitymowaniu 11 osób zastrzelono, 7 raniono, a reszta zbiegla. Zwloki zastrzelonych przewieziono do Nowego Targu, rannych umieszczono w szpitalu w Nowym Targu. Przy zwlokach znaleziono 3 zaswiadczenia P.C.K z nazwiskami wszystkich żydów jako powracających obywateli Austyjackich z obozów niemieckich. Przesłuchani ocaleni żydzi podaja sie za obywateli polskich. Ponadto o 2 kl. od krościenka w rzece znaleziono N.N. zwloki zastrzelonego mężczyzny. Proszę o decyzje. Podpisal i nadal Fryźlewicz Jan.[*] Późnym wieczorem Spiesznego ogarniało już zmęczenie. Musiał obejrzeć dokładnie każde ciało. Dzieci łatwo się obraca. Ale dorosłe kobiety, a już szczególnie mężczyźni są ciężcy. Każdą ranę trzeba zbadać sondą, opisać i określić przyczynę śmierci. Doktor kończył właśnie jedenastą opinię. Tym jedenastym był Jakub Finkelsztajn. Kawał chłopa. Dostał dwie kule w brzuch, wykrwawił się. Wiceprokurator Rękiewicz i komendant posterunku MO w Nowym Targu Banaszek wiedzieli już, że Finkelsztajn miał w kieszeni spis wszystkich Żydów z ciężarówki. Krew nie zaplamiła papieru i na odwrocie kartek widać było wbite okrągłe pieczęcie wiz czechosłowackich. Teraz obaj patrzyli na sprawne dłonie lekarza. Naoglądali się tego przez ostatnie lata. Za każdym razem to samo. Vulnera sclopetaria. Tym razem jednak ran postrzałowych było więcej niż zwykle. Dużo więcej niż jedenaście. Właściwie po kilka w każdych zwłokach. Wiele w głowach albo wyłącznie w głowach. Jakaś ludzka zapalczywość musiała eksplodować w ciemności, na szosie, tuż przy brzegu Dunajca. Furia. Z bliska. Automatycznie i beznadziejnie szybko. Dwunaste ciało wyglądało inaczej – łysawe, rude i piegowate. Leżało w rzeczce Krośnicy przy drodze na Nowy Targ, kilka kilometrów dalej od innych. Żaden z ocalałych Żydów nie wiedział, jak nazywa się ten człowiek. Spieszny dyktował: (...) Zwłoki mężczyzny nieznanego nazwiska, z wyglądu lat około 35, dość wysoki, silnej budowy ciała. Nad lewą małżowiną uszną, nad kością skroniową rana owalna, w głębi rany potrzaskane kości, sonda przebiega w głębi czaszki skośnie ku szczytowi głowy wzgl. ku linii środkowej głowy z przodu gdzie znajduje się duża rozwarta rana z potrzaskanemi kośćmi, a z rany wydobywa się oprócz krwi masa mózgowa. Opinia. Rany opisane pochodzą od kuli z broni palnej, która zniszczyła znaczną część mózgu wskutek czego nastąpiła śmierć. I na koniec protokolant dopisał: Biegły likwiduje za dokonanie powyższych czynności oraz stratę czasu kwotę 3000 złotych. Fotografia jest wielkości paczki papierosów. Na niej kilkadziesiąt osób w mundurach. Leżała na kuchennym stole. Mój ojciec stuknął papierosem w głowę dość wysokiego mężczyzny, silnej budowy ciała, z wyglądu około 35 lat i powiedział: – To jest Jan Wąchała „Łazik”. Mój dowódca. Zdmuchnął tytoń, który rozsypał się na umundurowanych chłopców w moim wieku i przesunął papierosa trochę w dół i w prawo. – Ja. Miałem pseudonim „Marian” – prawie szepnął. Zapalił. Dużo palił, a teraz był zdenerwowany. Na stole leżał też pistolet Walther P38, kaliber 9. W skórzanej kaburze. Dwa pełne zapasowe magazynki i woreczek z amunicją. Gotowy do użycia. Obok „Trybuna Robotnicza”. Dość dziwny widok w 1978 roku. Wygrzebałem go zza Boya-Żeleńskiego. Miałem o nim napisać referat, a w biblioteczce ojca zajmował najwyższą półkę, najbardziej na lewo. Seria wydawana od 1956 roku przez PIW w płóciennej oprawie. Zebrał ją całą. Znasz li ten kraj, tom drugi, przekartowałem. Słówka, tom pierwszy, położyłem obok i wyjąłem Ludzi żywych, tom trzeci. Wtedy to zobaczyłem. Szarpnąłem Brązownikami, bo się zaklinował. Wyszedł. Wiedział przecież, że rosnę, ale nie pomyślał, że tak szybko sięgnę za wysoko i za głęboko. Położyłem wszystko na stole w kuchni i czekałem, aż wróci z pracy. Zażądałem wyjaśnień. Na cholerę mu ten pistolet. I skąd go w ogóle ma. Milczał. Poszedł do swojego pokoju i przyniósł kilka małych zdjęć. Wyjął z paczki papierosa. Wtedy dowiedziałem się, że był w lesie. W partyzantce. Mówił zdawkowo. AK w Gorcach. Krótkimi zdaniami. Odbieraliśmy zrzuty. Skoczyło też kilku cichociemnych. Więcej w tym ciszy niż słów. Szukaliśmy wszystkiego po lesie i w zagrodach górali. A później schował wszystko i nie powiedział mi już właściwie nic. Przez lata. Nie minęło ich zresztą wiele. Po czterech zmarł. Przynajmniej trzydzieści razy patrzyłem na tę fotografię. W każdą rocznicę śmierci taty. Przez lupę. Młody chłopak kucający przy erkaemie. Uśmiech od ucha do ucha. Wiedziałem już, że to wielki dzień dla wszystkich na zdjęciu. Ujawnienie w lipcu 1945 roku. Pół roku po przejściu frontu. Przeczytałem chyba wszystko, co ukazało się drukiem o Janie Wąchale „Łaziku”, każdą wzmiankę. Wszystko, czyli parę stron. Na mojej fotografii przyklęknął na prawym kolanie. W furażerce. Nie śmieje się. Za trzydziestym razem postanowiłem go poszukać. Śladów. Czegokolwiek. Tak poznałem oglądacza zwłok. [*] We wszystkich cytatach (podanych kursywą) została zachowana pisownia oryginału. 1 Za trzydzieści szewskich noży i jeden do oprawiania świńskich połci – Przyszedł pan śliwowicy kupić? Do mnie? To przecież w każdym sklepie dostanie pan śliwowicy. Ale proszę, niech pan wejdzie. Trzeba się schylić nisko do tych słów. Wejście jest ciasne i o twardą belkę wcześniej czy później niechybnie nabija się guza. – Pewnie do rana nam z tym zejdzie, to przy okazji upędzę. Z zapasu już mało co zostało. Choć właściwie nie umawialiśmy się, że bimber też. To pan miał przynieść coś ze sobą. Ma pan. To dobrze, bo przygotowałem sobie wszystko, jak pan prosił. Zapisałem na tym karteluszku. Sam się dziwię, że tak sporo spamiętałem. Opowiem panu. Dobrze się orientowałem w sprawach, ponieważ swoje powinności wykonywałem skrupulatnie i nie mogło być zresztą inaczej, ponieważ minister opieki społecznej Stefan Hubicki w rozporządzeniu dokładnie określił co i jak. Dlatego muszę panu powiedzieć, że śmierci tu były zwykłe. Normalnie, nie za dużo. Miałem ustawowo dwanaście godzin, żeby zbadać każdą. Gdy przyszli po mnie, to najwyżej dwanaście. Nigdy nie przekroczyłem terminu, a lusterko nosiłem tylko dla pewności i przykładałem czasem do ust za mgłą oddechu, bo to jest wielka odpowiedzialność poświadczyć, że życie uciekło. I jak uciekło. Sprawdzałem pieczołowicie powłokę, czy aby nie jest przerwana, a gdybym fakt stwierdził, musiałem natychmiast meldować do gminy. Szukałem więc dokładnie. Jeszcze wnikliwiej starych podkrwawień, bo siniaki łatwo ukrywają się w plamach opadu, a zazwyczaj są ważną wskazówką. Zerkałem też za suszem z grochowiny, nawet pod poduszkę. To nie wie pan, że słoma po grochu, jak ktoś podsypie, przyśpiesza zgon? Jeśli była, rozpytywałem po rodzinie, po sąsiadach i wszystkiego się o nieboszczyku dowiadywałem. I o żywych. Niestety nie studiowałem medycyny. Ale tato dbał o moje wykształcenie i szkołę powszechną skończyłem w całych siedmiu klasach. Jak pan widzi, dopilnował tego, co niezbędnie wyróżniało mnie w gminie i sposobił od początku do pracy. Odkąd pamiętam, pomagałem mu w przygotowaniu ziół. Zawsze mnie brał do zbioru, uczył jego pory i w niej faz księżyca. Wąchałem, jak suszył, żeby nie wdała się pleśń, a w warzeniu to nawet musiałem asystować, a gdy nie chciałem, to kazał, powtarzając nie raz i pasem, że to mój największy spadek po nim. A w nim pomieścił specjalny sposób na gadzi czosnek. Prosty, jednak inny niż reszty zielarzy. Nie wiem, czy sam go obmyślił. Nie sądzę. Objął receptę chyba jeszcze po swoim tacie, ale moc z niego się nie postarzała. Niewiele zbierałem z leczenia. Niewiele, bo mało liczyłem i gdy ktoś nie miał, to nawet nic lub w naturze. A i na później prolongowałem zapłatę. Nie, że od razu i już, bo potrafiłem czekać, a chciwość nigdy nade mną nie zapanowała. Szacunek zdobyłem u ludzi, a tylko takich wybierano na oglądaczy zwłok. Gmina wysłała mnie aż do Nowego Targu i tam miałem specjalne przeszkolenie u samego doktora Józefa Spiesznego. Dostałem formularze do wypełniania. Karty zgonu. I najważniejsze. Pieczątkę.

See more

The list of books you might like

Most books are stored in the elastic cloud where traffic is expensive. For this reason, we have a limit on daily download.