ebook img

Listy staropolskie z epoki Wazów PDF

195 Pages·1977·26.811 MB·Polish
Save to my drive
Quick download
Download
Most books are stored in the elastic cloud where traffic is expensive. For this reason, we have a limit on daily download.

Preview Listy staropolskie z epoki Wazów

■ a« ■ ,JŁj i Opracowanie graficzne TERESA KA WIŃSKA Indeks opracowała HANNA MALEWSKA SŁOWO WSTĘPNE Listy staropolskie, zwłaszcza z pierwszej połowy XVII wieku, to dobra literatura, dotychczas za mało znana. Jest w nich czystość języka, naturalność i cel­ ność stylu, poszanowanie form, a zarazem ujmująca prostota — i to jako cechy powszechne, nie wyjątko­ we. Gdyby barok nie był tak bogatym i różnorodnym nurtem, giętkim także i związanym z życiem, chciało- by się powiedzieć, że te listy są „nie-barokowe”. A na kulturę korespondencji złożyć się musi nie tyl­ ko dojrzałość języka, ale kultury ogólnej i obyczajów. Nic też wierniej niż listy nie odbija i nie przechowuje stylu życia, a w tej epoce w Polsce zwłaszcza stylu ży­ cia publicznego. Wątkiem ciągle powracającym jest tu żywa historia, mówią ludzie ówcześni własnym głosem. Nie mam wątpliwości, że warto oddać do rąk czytelni­ ków cząstkę tej prozy w dobrej tradycji srebrnego wie­ ku, mało skażonej jeszcze makaronizmami, a wykształ­ conej w odrębną, pełną charakteru gałąź kultury lite­ rackiej czy po prostu nawet literatury. Warto też za­ wsze wydobywać na światło historię jak najdalszą od schematu podręcznikowego. Pomimo wszelkich katastrof publicznych i prywat­ Wydanie ii Wydanie I—1959) nych, listów z XVII wieku zachowała się ogromna ilość. Nie jest to przypadkowe: korespondencja odgrywała 5 listów pięknych czy charakterystycznych; lecz są już wówczas tak wielką rolę, jak nigdy chyba przedtem ani inne: bardziej „barokowe”. potem. Listy zastępowały gazety. Mówi nam o tym nie Jeśli wziąć pod uwagę, że całe wychowanie szkolne tylko ich obfitość i rozmiary, ale przede wszystkim było łacińskie, a dopełniano je za granicą, podziwiać treść. Rozpowszechniały się też niebywale, nawet gdy trzeba tak powszechną i wysoką umiejętność posługi­ miały pojedynczego, prywatnego adresata. Zadziwia nas wania się językiem ojczystym w piśmie; we wszelkich, pracowitość korespondencyjna ówczesnych ludzi w naj­ zarówno prywatnych, jak uroczystych okolicznościach. mniej sprzyjających nieraz warunkach i w najgoręt­ A przypomnijmy chwiejną jeszcze ortografię oraz pro­ szych momentach. A z pól bitew i z podróży, z sejmów sty fakt, że nikt z tych korespondentów nie napisał i z rokoszów listy trafiały pod gont czy strzechę dwor­ w życiu wypracowania polskiego i nie oglądał nauczy­ ków i dworów. Szlachcic-domator przepisywał lub ka­ cielskich poprawek.1 zał przepisywać wszystko, co ciekawego wpadło mu Tu jednak wypływa niebłaha sprawa: kto właściwie w rękę, i tak powstawały kopiariusze, kroniki domowe, silvae rerum. O rozmiarach korespondencji państwowej te tomy listów napisał? Co do większości, jeśli chodzi postaram się dać pojęcie niżej, jak również o jej dosko­ o rękę piszącą — po prostu nie wiemy. Nie tylko kan­ nałym poziomie. celaria królewska jest poniekąd anonimem, autorem Poczta jako przedsiębiorstwo rodziła się dopiero, ale zbiorowym (siedział tam zresztą naprawdę przyjemny nie tylko dwór królewski, lecz i magnaci mieli całe za- komplet ludzi wykształconych i zdolnych), ale gros stW gońców-„kozaków”, mieli osobiste kancelarie i ar­ znanej mi korespondencji prywatnej pod pewnym chiwa. względem jest także tworem zbiorowym. Szata kaligra­ ficzna, ortograficzna, z pewnością nieraz i stylistyczna A cała ta korespondencja, prócz zagranicznej łaciń­ pochodzi od licznej klasy ludzi, których nazwisk nie skiej, odbywała się za Wazów wyłącznie po polsku.1 znamy: od sekretarzy osobistych, piszących pod dyktan­ Między czasami Jana Zamoyskiego, który swobodniej do, a nieraz też zapewne komponujących według dy­ jeszcze i wytworniej wyrażał się klasyczną łaciną, a ta­ rektyw listy, odczytywane później i podpisywane. kim np. Jeremim Wiśniowieckim, napełniającym listy Ci właśnie ludzie pisali zarówno najczytelniej, jak nadmiarem makaronizmów - znajdziemy tu blisko pół najortograficzniej. Nauczyli się tego lekturą, wprawą; rozwiązywali pomyślnie problemy pisowni; czyta się ich nieraz gładziej niż dzisiejszych naszych znajomych. Kim byli? Powtarzam, można się tylko domyślać ich 1 Wydaje mi się, że liczne podręczniki epistolografii, w które obfitował humanizm, tylko- pośrednio wpłynęły na charakter kładów korespondracjf polXtejU nie bił"C‘ekawych przy- i poziom korespondencji polskiej. Niektóre z nich były dobre. nie była Ale listy dorosłych, nie studentów, nie miały w sobie nic „szko- jeszcze tak powszechna, jak ww w. XvtV7ITIt. 3 °na ^e^nak wówczas larskiego”. 6 7 pochodzenia społecznego, wykształcenia, pozycji. Warto, będą mogli zresztą sami osądzić, czy listy są indywi­ by ktoś poświęcił temu gruntowne studium. dualne. Nie brak jednak i listów własnoręcznych, i to ogrom­ Zarazem jednak mają one bez wątpienia silne rysy nych, np. Chodkiewicza do żony lub Lwa Sapiehy do wspólne. Jeśli epika to opowieść o stylu życia w zbio­ rodziny. Tym ludziom wszechstronnie wykształconym rowości, to polska epistolografia jest epicka. Mówi nam nie sprawiało żadnej trudności przelewanie myśli na o rozkwicie życia zbiorowego i o jego wysoko wyrobio­ papier (znakomity papier ówczesny, szczęśliwie tak nych formach. trwały). Ale mieli za wiele korespondencji i różnej wa­ Ci z historyków naszych, którzy byli dobrymi pisa­ gi, aby wszystko pisać sami. Autografy sprawiają nam rzami — m. in. W. Sobieski, Wł. Konopczyński — satysfakcję, lecz bywają niekiedy arcynieczytelne. Ża­ umieli z prawdziwym zamiłowaniem „podać” żywą sta- den porządny skryba nie robił też takich błędów orto­ ropolszczyznę w wątku swych prac; nie dla ozdoby graficznych jak np. królewicz Władysław albo Marek tylko, ale dla ukazania owych form i stylu współżycia. Sobieski,1 przy całym ich wykształceniu. Czytając listy Warto było pokusić się o to samo w powiązanym własnoręczne, cieszymy się, że i pismo — (warto żeby ciągu tekstów. mu się przyjrzał poważny grafolog), i styl dochodzą nas bez pośrednictwa. Ale sądzić nie trzeba, aby dyktu­ A jednak, pracując nad tym zbiorem, co było zresztą jąc autor musiał mniej być sobą. Dowodów na to do­ bardzo przyjemne, doznawałam i dotąd doznaję nie­ starcza zresztą porównanie listów własnoręcznych i dy- pewności towarzyszących zwykle tworom literackim, ktowanych tych samych osób. Chodkiewicz pisząc do a nie opracowaniom popularno-naukowym czy wydaw­ zony rozpacza, że nieprzyjaciel w Inflantach nie przyj­ nictwom źródłowym. muje bitwy i on „musi schodzić z pola jak małpa”, Główny szkopuł chyba w tym: dla kogo jest ta książ­ enze pismem sekretarza zapewnia, że niesłuszne za­ ka? I czy będzie przede wszystkim garścią źródeł dla rzuty spływają z niego „jako z gęsi woda”. Czytelnicy badaczy literatury i historyków, czy też lekturą dla wszystkich nieobojętnych na przeszłość, obytych np. 1 Choć wychowanek szkoły, gdzie uczono także nieco i po z pamiętnikami. Ma być i jednym, i drugim, a stąd pol’ sk’ u, pod wieluu względami wyróżniającej się fundacji kra- obawa, by nie trafiła poniekąd w próżnię: między jedną kowskiej Bartłomieja ___ * j Nowodworskiego (H. Barycz — Lata a drugą kategorię czytelników. szkolne Marka i Jana Sobieskich W pewnej mierze ......i w Krakowie, Kraków 1939). Czy specjaliści nie będą się zżymać na komentarz tu uwzględniały język polski wszystkie filie Akademii, a także i ówdzie dość osobisty, tu i ówdzie (dla nich) zbędny? doskonała szkoła protestancka w Lesznie. Pierwsza połowa X. XVII w. to w ogóle okres rozkwitu szkolnic- A zwłaszcza czy nie posądzą „outsidera”, jakim jestem, twa średniego. Kolegami bardzo liczni plebejusze, Sobieskich uu Nowodworskiego byli o lekkomyślność w podjęciu trudnego zadania? Ktokol­ wielu dobrych sekretar; z których zapewne rekrutowało się wiek dotykał źródeł, wie, jaką nakładają odpowiedzial­ 1000 uczniów, a w •zy prywatnych. W 1640 r. szkoła liczyła ność. Mam respekt dla naukowców, a kult dla źródeł; tym około 100 synów chłopskich. to od razu na wstępie pro domo mea. 9 znanych historykom, a mających wcale nie papierową, lecz ludzką wymowę. Wróciłam do nich po czterech la­ wiernie podanych, bez ułatwień? Lepiej jednak dac tach. I rzecz prosta odnalazłam je na miejscu. Oto one, autentyk dla czytających z wyczuciem niż preparat, i sporo jeszcze innych. z którego wyparował wigor artystyczny i historyczny. Czy czytelnik tej książki (ewentualny) odczuje także W tym może jest legitymacja tej książki. urok mówiących szpargałów, „papiorów”, jak mawiano A jej geneza była bardzo osobista. Bliska przez to ge­ podówczas — czy znajdzie w nich konkret ludzki i trop nezie powieści, w której autonomiczny, osobiście prze­ badawczy? żyty świat ma się stać światem dostępnym. To dzieło Nie znajdzie niestety wszystkiego. Bo jak przekazać kilkudziesięciu piór, zrastając się w całość, nie szczę­ 'emocje szperania, przebijania się do sensu, do wiernego dziło mi nie tylko naukowych, ale czysto pisarskich tekstu? Choćby na to ostatnie potrzeba nieraz konsy­ kłopotów. Na końcu zaś darzy mnie pisarskimi wątpli­ lium archiwalnego oraz natchnienia jak przy krzyżów­ wościami. kach. A łowy w matecznikach chronologiczno-rodzin- Czy choć w js ’k romnej mierze prowadzi tą drogą, jaką nych — kto był kiedy kim? Wiadomo, że myśliwsko- sama trafiłam w świat polskiego dokumentu? rybackie emocje nie udzielają się na słowo. Nie da się Solidarna w tym z większością, zaliczam się do czy­ też przenieść na te karty szorstkiego dotknięcia papieru tętników wcale nie gustujących specjalnie w literaturze ani wdzięcznych, precyzyjnych wypukłości pieczątek staropolskiej. Rzadko też zadowolonych z obrazu i ana­ lizy przeszłości Polski, przyjętej jako kanon eduka- i pieczęci. A najbardziej może wietrzejąca w druku jest cyjny i szerzonej aura ogólna. Zakurzone (rzekomo) grzbiety foliałów od­ w popularnych monografiach. Ta- kich ludzi jest u i straszają przelotnych gości archiwum. Ale kto się w nas legion, a właśnie wspomniana so- lidarność zachęca — nim zadomowił spędza tu godziny — i miesiące — któ­ i mnie do zaproponowania im listów z XVII wieku oraz pomieszczenia na 1 re będzie potem tęsknie wspominał. wstępie wzmianki, jak ten zbiór powstał. Gdyby nie pomyślna, wbrew A więc naprzód przyjemność, tak dobrze znana tu­ ZOrom . ------' po­ rystom, odkrywania skromnych, ale nie znakowanych mpie nie wy- ■dotąd ścieżek. Jest to zetknięcie z historią ułamkową, ? nigdy ter- pełną zagadek, ślepych zaułków, pozbawioną na bliski wykształce- dystans syntezy, lecz za to wolną od „jasnych” sche­ “.samo- 1 ddoottą^d nnaappeełłnniiaa" mmtnóiee" so7atuyy7sfiaaKkcCjjaąC, a^że ewm Ar- matów. ehiwum Kórnickim - chyba Prędko jednakże przyjdzie potrzeba, pokusa ogarnię­ ... — chyba najsympatyczniejszym, jakie istnieje — zrobiłam ind?1”" —! cia na nowo całości, zobaczenia, jaki naprawdę był zrobiłam indeks miscellaneów XVII wieku: zajmujący pięć szuflad, ów wiek. W spokoju pustelniczej pracy wszystko brzmi się krytyki płód mego pióra. \ a najnmiej obawiający rezonansem wyobraźni, takiej, która chce kompletować, Zapamiętałam wówczas szereg, i to długi, listów nie w budować. A więc jakoś i wyrokować. Budzi się i do­ ydanych, częściowo nie lega tak bardzo nasza polska potrzeba własnego, jeszcze li jednego rozrachunku z historią narodową Sondujemy s wysiłkach ministerstw oraz sprawności kancelarii wiel­ u jej dno, przyglądamy się podszewce. A juz podręcz­ kiej i małej Zygmunta III. W jednym z tomów brak nikowa „oczyszczona” wersja ściągała na siebie kiedyś początku, wchodzimy in medias res. Instrukcje dla po­ surowe nasze młode osądy i żale. Tu historia praw- słów za granicę, okólniki do senatorów o sytuacji; dia­ riusz sejmowy, a tuż za nim dość złośliwy list-komen- dziwsza, groźniejsza. Ale na szczęście, idąc od szczegółu do szczegółu, od tarz, który napisał ktoś bardzo dobrze poinformowany, faktu do faktu i od człowieka do człowieka, gubi się właściciel tej księgi lub jego kancelaryjny kolega, po­ 1 gdzieś po drodze tę pokusę arbitralności de novo. mijając w kopii nazwisko. Na zmianę pismo paru rąk. Z pewnością nie całkiem; to jednak, co pozostaje, na­ Znowu sejmiki, instrukcje, konfederacja żołnierska, po­ zwać by można arbitralnością mniej jadowitą, może selstwa. Uniwersały, wojna moskiewska równocześnie nawet zupełnie wolną od jadu. Jak pisarz swą wizję z „wołoską”. Jeszcze sto stron i Cecora. Dalej Chocim. rzeczywistości — i jak czytelnik propozycję pisarza — A między jednym i drugim list „Do starosty Dybow­ tak jakoś ujmujemy, oglądamy i wysłuchujemy po skiego, aby puszczej nie pustoszył”. Sprawy sięgają od swojemu epokę; nie przesądzając, że jutro przemówić Anglii do Persji, od Hiszpanii do Krymu; a w kraju od może ona inaczej. Podobnie jak znajomy człowiek, któ­ propozycji królewskich na sejmach po drobiazgi etykie- ry sprawia nam niespodzianki. talne. Historycy nie wykorzystali jeszcze należycie Grozi mi barok, lecz dodam jeszcze jedną metaforę, tych imponujących kompendiów. Nie miejsce ani tu, ostatnią już na ten temat. Jest to szczególne przeżycie, ani poniżej choćby nawet na ich inwentarz. kiedy ów cienki osad wiadomości, jaki zostaje normal­ Ale przynajmniej chciałabym rewindykować dla lite­ nie po szkole łącznie z uniwersytetem, ów spreparowa­ ratury wzorowego a zapoznanego prozaika srebrnego ny szkielet historii, nagle pozwala zmierzyć sobie tęt­ wieku: kolektywnego anonima opatrującego swe dzieł­ no i ciśnienie. ka wielką lub małą pieczęcią koronną. Ten klasyk gar­ dzi makaronizmami, a ubiega się o jak największą rze­ i R941'3,! koplanusze kancelarii koronnej z lat 1616— czowość. Jest „mistrzem w ograniczeniu”, bo list ofi­ 624 dwa <olbrzymy po osiemset przeszło stron-wer- cjalny, uniwersał czy instrukcja obwarowane są regu­ o nracv n P° raz PierwszY konkretnego pojęcia łami niczym sonet; a jednak nie jednostajne. Zawsze godne, czasem cienkie, a nawet cięte, ale z dyskrecją S . a zarazem o godnych uznania i powagą. Kancelaria nie była oczywiście autorem awangardowym. Ale też z całą pewnością nie grzeszyła to coś 'dźiennikówpoT BibL KÓr"' 326 ‘ 330' JeSt stylem biurokratycznym. Ani, jak się zdaje, biurokra­ watnie zapewne, w kancelarii sin•™Czych’ sP'sywanych, pry- tycznym zabagnianiem, a później odwalaniem spraw. tarze często, a sekretarz wielki nra Za ”memoranda”- Sekre­ Otwierając z kolei prywatną „silvę rerum”, oznaczo­ tem pieczętarzami, ministrami. Z regU,y’ zostawali z cza- ną w Kórniku sygnaturą B. K. 1317, a należącą być 12 13 Abrahama Gołuchowskiego,1 zanurzamy ważny i kulturalny, ciekaw - — sam dla siebie — wszy- może do pana stkiego. A rozczytując się dziś -3 w jego zbiorze uzyskamy się w bardziej, wymowny obraz czasu niż z większości pa­ nosłów. Pierwsze nazwisko. „Pan ue y miętników czy monografii. Jest to zaś obraz niewesoły, Już forma imienia świadczy, że pisano to współcze­ bo sejmiki opatowskie okazują się coraz tępsze, coraz śnie. Jerzy Ossoliński jest młodym posłem, jeszcze po­ bardziej powiatowe w pojęciach, zachłanne w preten­ pularnym wśród „braci”, i nic nie zapowiada, ze z cza sjach. Posłują ciągle ci sami ludzie, przeważnie syno­ sem_jako podkanclerzy i kanclerz - stanie się pew­ wie magnatów miejscowych i ich klienci; sejmik za­ nego rodzaju bohaterem negatywnym tego grubego, strzega sobie często veto podatkowe i żąda powiato­ narastającego w ciągu lat, szlacheckiego memoriału. wych wojsk. Nic się nie zmienia. Spokój, zadowole- Paszkwile, fraszki, nagrobki przeciw osobie i „absolu- nie — coś na kształt tragedii statycznej, przywodzącej tystycznym” pomysłom kanclerza roją się zresztą we na myśl Odprawę posłów greckich — którą Kochanow­ wszystkich „silvach” tego czasu. Okazały, starannie na­ ski napisał pod natchnieniem podobnych nieco czasów. pisany i świetnie zachowany kopiariusz, o którym mo­ Tylko że w Troi tragedią była decyzja wojenna, a w wa, zajmuje się nim jeszcze na siedemsetnej coś stronie. Rzeczypospolitej mocna decyzja powiatowa świętego A sejmik ziemi sandomierskiej w Opatowie, jak zwy­ spokoju za wszelką cenę. cięski antagonista, roztacza ostatnią ze swych zanoto­ Ostatni zapisany tu sejmik (i być może rok śmierci wanych kolejnych uchwał na stronie osiemsetnej. Jest właściciela) przypada tuż po śmierci Stanisława Ko­ to rok 1647, księga obejmuje całą dobę Władysława IV, niecpolskiego, ostatniego hetmana, który mógłby, gdy­ •Ii jest tam diariusz jego elekcji, mowy dysydenta Mosko- by żył, kto wie czy nie odwrócić, a w każdym razie rzewskiego, słynnego oratora, listy Ponętowskiego, opo­ inaczej rozegrać katastrofalny finał, czekający już zycjonisty z r. 1646 i 1647, moc układów i listów pu­ u progu: rok 1648 znaczony ogniem i mieczem. blicznych, jakimi się średni szlachcic podówczas intere­ Odnajdujemy tego hetmana w Zwierciadle, wielkim 1 sował. Także i wstecz sięgnął zbieracz do relacji spod kopiariuszu spisanym na starość przez jego krewniaka Byczyny, tak ulubionej przez całe pokolenia szlachec­ i prawie rówieśnika, sympatycznego staruszka Zyg­ kie. Sensacje też z zagranicy. I list króla zapraszający munta Koniecpolskiego, który był sędzią ziemskim w Imć Pana Gołuchowskiego na wesele z Cecylią Renatą województwie sieradzkim i starostą będzińskim.1 Czego (to m. in. wskazuje, że on właśnie mógł być właścicie­ tam nie ma? Diariusze, które są wygładzoną (często do lem księgi; jakiegokolwiek osobistego komentarza nie druku), ale wcale nie retoryczną prozą tego samego ga­ ma tam zresztą, jak i w innych „silvach” XVII wieku). tunku co listy (zamieszczę poniżej niejeden diariusz Kopiował czy kazał kopiować te rzeczy człowiek po- złożony z listów). Sprawozdanie młodego wojaka z osta­ tniej pomyślnej wyprawy polskiej na Wołoszczyznę, 1 Imię odziedziczył najprawdopodobniej po braciach czeskich- Z czasem został starostą stężyckim i wiślickim ’ 1 Sygn. Bibl. Kórn. 201. 14 15

See more

The list of books you might like

Most books are stored in the elastic cloud where traffic is expensive. For this reason, we have a limit on daily download.