ebook img

Krew Elfów PDF

224 Pages·1995·0.76 MB·Polish
Save to my drive
Quick download
Download
Most books are stored in the elastic cloud where traffic is expensive. For this reason, we have a limit on daily download.

Preview Krew Elfów

A S NDRZEJ APKOWSKI K E R E W L F ÓW Tom pierwszy sagi o wiedz´minie ´ SPIS TRESCI SPISTRES´CI. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 2 1 ROZDZIAŁPIERWSZY . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 4 2 ROZDZIAŁDRUGI . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 32 3 ROZDZIAŁTRZECI. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 56 4 ROZDZIAŁCZWARTY . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 81 5 ROZDZIAŁPIA˛TY . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 118 6 ROZDZIAŁSZÓSTY . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 150 7 ROZDZIAŁSIÓDMY . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 184 Elaineblath,Feainnewedd Dearmeaena’cáelmetedd Eigeanevelienndeireádh Feainnewedd,elaineblath! Kwiatuszek,kołysanka ipopularnadziecinnawyliczankaelfów Zaprawde˛ powiadamwam,otonadchodziwiekmieczaitopora,wiekwilczejzamieci. NadchodziCzasBiałegoZimnaiBiałegoS´wiatła,CzasSzalen´stwaiCzasPogardy,Tedd Deireádh, Czas Kon´ca. S´wiat umrze ws´ród mrozu, a odrodzi sie˛ wraz z nowym słon´cem. Odrodzi sie˛ ze Starszej Krwi, z Hen Ichaer, z zasianego ziarna. Ziarna, które nie wykieł- kuje,leczwybuchniepłomieniem. Ess’tuath esse! Tak be˛dzie! Wypatrujcie znaków! Jakie to be˛da˛znaki, rzekne˛ wam — wprzódspłynieziemiakrwia˛AenSeidhe,Krwia˛Elfów... AenIthlinnespeath, przepowiedniaIthlinneAegliaepAevenien ROZDZIAŁ PIERWSZY Miastopłone˛ło. Wa˛skieuliczki,wioda˛cekufosie,kupierwszemutarasowi,ziałydymemiz˙a- rem, płomienie poz˙erały ciasno skupione strzechy domostw, lizały mury zamku. Od zachodu, od strony bramy portowej, narastał wrzask, odgłosy zajadłej walki, głuche,wstrza˛saja˛cemuremuderzeniataranu. Napastnicy ogarne˛li ich niespodziewanie, przełamawszy barykade˛ broniona˛ przeznielicznychz˙ołnierzy,mieszczanzhalabardamiikusznikówzcechu.Okry- te czarnymi kropierzami konie przeleciały nad zapora˛jak upiory, jasne, rozmigo- tanebrzeszczotysiałys´mierc´ ws´róduciekaja˛cychobron´ców. Ciripoczuła,jakwioza˛cyja˛nałe˛kurycerzspinagwałtowniekonia.Usłyszała jegokrzyk.Trzymajsie˛,krzyczał.Trzymajsie˛! Inni rycerze w barwach Cintry wyprzedzili ich, w pe˛dzie s´cie˛li sie˛ z Nilfga- ardczykami. Ciri widziała to przez moment, ka˛tem oka — szalen´czy wir błe˛kit- no-złotych i czarnych płaszczy ws´ród szcze˛ku stali, łomotu kling o tarcze, rz˙enia koni... Krzyk.Nie,niekrzyk.Wrzask. Trzymajsie˛! Strach.Kaz˙dywstrza˛s,kaz˙deszarpnie˛cie,kaz˙dyskokkoniarwiedobóludło- nie zacis´nie˛te na rzemieniu. Nogi w bolesnym przykurczu nie znajduja˛oparcia, 4 oczy łzawia˛od dymu. Obejmuja˛ce ja˛ramie˛ dusi, dławi, boles´nie zgniata z˙ebra. Dookoła narasta krzyk, taki, jakiego nie słyszała nigdy dota˛d. Co trzeba zrobic´ człowiekowi,bytakkrzyczał? Strach.Obezwładniaja˛cy,paraliz˙uja˛cy,dusza˛cystrach. Znowu szcze˛k z˙elaza, chrap koni. Domy dookoła tan´cza˛, buchaja˛ce ogniem okna sa˛ nagle tam, gdzie przed chwila˛ była błotnista uliczka, zasłana trupami, zawalona porzuconym dobytkiem uciekinierów. Rycerz za jej plecami zanosi sie˛ nagledziwnym,chrapliwymkaszlem.Nawczepionewrzemien´ re˛cebuchakrew. Wrzask.S´wiststrzał. Upadek,wstrza˛s,bolesneuderzenieozbroje˛.Obokłomoca˛kopyta,nadgłowa˛ migakon´skibrzuchiwystrze˛pionypopre˛g,drugikon´skibrzuch,rozwianyczarny kropierz.Ste˛knie˛cia,takie,jakiewydajedrwalra˛bia˛cydrzewo.Aletoniedrzewo, to z˙elazo o z˙elazo. Krzyk, zdławiony i głuchy, tuz˙ przy niej cos´ wielkiego i czar- nego wali sie˛ z pluskiem w błoto, bryzga krwia˛. Opancerzona stopa drga, miota sie˛,orzeziemie˛ olbrzymia˛ostroga˛. Szarpnie˛cie. Jakas´ siła podrywa ja˛w góre˛, wcia˛ga na łe˛k siodła. Trzymaj sie˛! Znowu trze˛sa˛cy pe˛d, szalen´czy galop. Re˛ce i nogi rozpaczliwie szukaja˛oparcia. Kon´ staje de˛ba. Trzymaj sie˛!... Nie ma oparcia. Nie ma... Nie ma... Jest krew. Kon´ pada. Nie moz˙na odskoczyc´, nie moz˙na wyszarpna˛c´ sie˛, wyrwac´ z us´cisku pokrytychkolczuga˛ramion.Niemoz˙nauciecprzedkrwia˛,leja˛ca˛sie˛ nagłowe˛,na kark. Wstrza˛s, mlas´nie˛cie błota, gwałtowne zderzenie z ziemia˛, przeraz˙aja˛co nieru- choma˛podzikiejjez´dzie.Przejmuja˛cychrapiwizgkoniausiłuja˛cegounies´c´ zad. Dudnieniepodków,migaja˛cepe˛cinyikopyta.Czarnepłaszczeikropierze.Krzyk. W uliczce ogien´, rycza˛ca czerwona s´ciana ognia. Na jej tle jez´dziec, wielki, wydaje sie˛ sie˛gac´ głowa˛ponad płona˛ce dachy. Okryty czarnym kropierzem kon´ tan´czy,miotałbem,rz˙y. Jez´dziec patrzy na nia˛. Ciri widzi błysk oczu w szparze wielkiego hełmu, ozdobionego skrzydłami drapiez˙nego ptaka. Widzi odblask poz˙aru na szerokiej klindzemieczatrzymanegowniskoopuszczonejdłoni. Jez´dziecpatrzy.Ciriniemoz˙esie˛ poruszyc´.Przeszkadzaja˛jejbezwładnere˛ce zabitego,oplataja˛ceja˛wpasie.Unieruchamiaja˛cos´cie˛z˙kiegoimokregoodkrwi, cos´,colez˙ynajejudzieiprzygwaz˙dz˙aja˛doziemi. I unieruchamia ja˛strach. Potworny, skre˛caja˛cy trzewia strach, który sprawia, z˙e Ciri przestaje słyszec´ kwik rannego konia, ryk poz˙aru, wrzaski mordowanych ludzi i łoskot be˛bnów. Jedno, co jest, co sie˛ liczy, co ma znaczenie, to strach. Strach, który przybrał postac´ czarnego rycerza w ozdobionym piórami hełmie, zamarłegonatleczerwonejs´cianyszaleja˛cychpłomieni. Jez´dziec spina konia, skrzydła drapiez˙nego ptaka na jego hełmie łopoca˛, ptak zrywa sie˛ do lotu. Do ataku na bezbronna˛, sparaliz˙owana˛ze strachu ofiare˛. Ptak — a moz˙e rycerz — krzyczy, skrzeczy, strasznie, okrutnie, triumfalnie. Czarny 5 kon´, czarna zbroja, czarny rozwiany płaszcz, a za tym wszystkim ogien´, morze ognia. Strach. Ptakskrzeczy.Skrzydłałopoca˛,piórabija˛potwarzy. Strach! Na pomoc. Dlaczego nikt mi nie pomaga. Jestem sama, jestem mała, jestem bezbronna,niemoge˛sie˛poruszyc´,niemoge˛nawetwydobyc´głosuzeskurczonego gardła. Dlaczegoniktminieprzychodzizpomoca˛? Boje˛ sie˛! Oczy płona˛ce w szparze wielkiego uskrzydlonego hełmu. Czarny płaszcz przesłaniawszystko... —Ciri! Obudziła sie˛ zlana potem, zdre˛twiała, a jej własny krzyk, krzyk, który ja˛zbu- dził, wcia˛z˙ drz˙ał, wibrował gdzies´ w s´rodku, pod mostkiem, palił wyschnie˛ta˛ krtan´.Bolałyre˛cezacis´nie˛tenaderce,bolałyplecy... —Ciri.Uspokójsie˛. Dookoła była noc, ciemna i wietrzna, jednostajnie i melodyjnie szumia˛ca ko- ronami sosen, poskrzypuja˛ca pniami. Nie było juz˙ poz˙aru i krzyku, była tylko ta szumia˛ca kołysanka. Obok pulsowało s´wiatłem i ciepłem ognisko biwaku, pło- mien´ połyskiwał na klamrach uprze˛z˙y, odbijał sie˛ czerwono na re˛kojes´ci i oku- ciach miecza opartego o lez˙a˛ce na ziemi siodło. Nie było innego ognia i innego z˙elaza.Re˛kadotykaja˛cajejpoliczkapachniałaskóra˛ipopiołem.Niekrwia˛. —Geralt... —Tobyłtylkosen.Złysen. Cirizadrz˙ałasilnie,kurcza˛cramionainogi. Sen.Tylkosen. Ognisko zda˛z˙yło juz˙ przygasna˛c´, brzozowe polana sa˛czerwone i przezroczy- ste, potrzaskuja˛, tryskaja˛ błe˛kitnym płomieniem. Płomien´ os´wietla białe włosy iostryprofilme˛z˙czyzny,któryotulaja˛derka˛ikoz˙uchem. —Geralt,ja... —Jestemprzytobie.S´pij,Ciri.Musiszwypocza˛c´.Przednamijeszczedaleka droga. Słysze˛ muzyke˛,pomys´lałanagle.Wtymszumie... jestmuzyka.Muzykalut- ni. I głosy. Ksie˛z˙niczka z Cintry... Dziecko przeznaczenia... Dziecko Starszej Krwi,krwielfów.GeraltzRivii,BiałyWilk,ijegoprzeznaczenie.Nie,nie,tole- genda.Wymysłpoety.Onaniez˙yje.Zabitoja˛naulicachmiasta,gdyuchodziła... Trzymajsie˛... Trzymaj... —Geralt? —Co,Ciri? —Coonmizrobił?Cosie˛ wtedystało?Coon... mizrobił? 6 —Kto? —Rycerz... Czarnyrycerzzpióraminahełmie... Niczegoniepamie˛tam.On krzyczał... ipatrzyłnamnie.Niepamie˛tam,cosie˛ stało.Tylkoto,z˙esie˛ bałam... Takstraszniesie˛ bałam... Me˛z˙czyznapochyliłsie˛,płomien´ ogniskazals´niłwjegooczach.Tobyłydziw- ne oczy. Bardzo dziwne. Dawniej Ciri le˛kała sie˛ tych oczu, nie lubiła w nie pa- trzec´.Aletobyłodawno.Bardzodawno. — Niczego nie pamie˛tam — szepne˛ła, szukaja˛c jego re˛ki, twardej i szorstkiej jaknieobrobionedrewno.—Tenczarnyrycerz... —Tobyłsen.Spijspokojnie.Tojuz˙ niewróci. Ciri słyszała juz˙ podobne zapewnienia, dawniej. Powtarzano jej to po wielo- kroc´, wiele, wiele razy uspakajano ja˛, zbudzona˛ws´ród nocy własnym krzykiem. Ale teraz było inaczej. Teraz wierzyła. Dlatego, z˙e teraz mówił to Geralt z Ri- vii, Biały Wilk. Wiedz´min. Ten, który był jej przeznaczeniem. Któremu ona była przeznaczona. Wiedz´min Geralt, który odnalazł ja˛ws´ród wojny, s´mierci i rozpa- czy,zabrałzesoba˛iobiecał,z˙ejuz˙ nigdysie˛ nierozstana˛. Zasne˛ła,niepuszczaja˛cjegodłoni. * * * Bard skon´czył s´piewac´. Pochyliwszy lekko głowe˛, powtórzył na lutni motyw przewodniballady,delikatnie,cicho,otonwyz˙ejodakompaniuja˛cegomuucznia. Nikt sie˛ nie odezwał. Oprócz cichna˛cej muzyki słychac´ było wyła˛cznie szum lis´ciiskrzypkonarówolbrzymiegode˛bu.Apotemnagleprzecia˛glezabeczałako- za, uwia˛zana na postronku do któregos´ z otaczaja˛cych prastare drzewo wozów. Wówczas, jak gdyby na sygnał, jeden ze zgromadzonych w wielkie półkole słu- chaczy wstał. Odrzuciwszy na ramie˛ kobaltowe niebieski, szamerowany złotem płaszczskłoniłsie˛ sztywnoidystyngowanie. — Dzie˛ki ci, mistrzu Jaskrze — powiedział dz´wie˛cznie, choc´ niegłos´no. — Niechaj to ja, Radcliffe z Oxenfurtu, Mistrz Arkanów Magicznych, niechybnie jako wyraziciel opinii wszystkich tu obecnych, wypowiem słowa podzie˛kowania iuznaniadlatwejwielkiejsztukiitwegotalentu. Czarodziej powiódł wzrokiem po zebranych, których było dobrze powyz˙ej setki, usadowionych u stóp de˛bu w ciasnym półkolu, stoja˛cych, siedza˛cych na wozach.Słuchaczekiwaligłowami,szeptali.Kilkaosóbzacze˛łoklaskac´,kilkain- nych pozdrowiło s´piewaka uniesionymi dłon´mi. Wzruszone niewiasty pocia˛gały nosamiiocierałyoczy,czymmogły,wzalez˙nos´ciodstanu,profesjiimaje˛tnos´ci: wies´niaczkiprzedramieniemlubwierzchemdłoni,z˙onykupcówlnianymichusta- mi,elfkiiszlachciankibatystem,atrzycórkikomesaViliberta,którydlawyste˛pu 7 słynnego trubadura przerwał wraz z całym swym orszakiem polowanie z sokoła- mi, smarkały donos´nie i przejmuja˛co w gustowne wełniane szaliczki w kolorze zgnitejzieleni. — Nie be˛dzie przesada˛— cia˛gna˛ł czarodziej — gdy powiem, z˙e wzruszyłes´ nas do głe˛bi, mistrzu Jaskrze, z˙e zmusiłes´ nas do zastanowienia i zadumy, poru- szyłes´ naszeserca.Niechwolnomibe˛dziewyrazic´ cinasza˛wdzie˛cznos´c´ iszacu- nek. Trubadurwstałiskłoniłsie˛,omiataja˛ckolanaprzypie˛tymdofantazyjnegoka- pelusika czaplim piórem. Uczen´ przerwał gre˛, wyszczerzył sie˛ i równiez˙ ukłonił, alemistrzJaskierspojrzałnaniegogroz´nieizaburczałpółgłosem. Chłopiecspus´ciłgłowe˛ iwróciłdocichegobrzda˛kanianastrunachlutni. Zebrani oz˙ywili sie˛. Kupcy z karawan, poszeptawszy miedzy soba˛, wytoczyli przed da˛b pokaz´ny antałek piwa. Czarodziej Radcliffe pogra˛z˙ył sie˛ w cichej roz- mowie z komesem Vilibertem. Córki komesa przestały smarkac´ i wpatrywały sie˛ w Jaskra z uwielbieniem. Bard nie zauwaz˙ał tego, pochłonie˛ty włas´nie słaniem us´miechów, mrugnie˛c´ i błysków ze˛bów w strone˛ milcza˛cej wynios´le grupy we˛- drownychelfów,awszczególnos´cikujednejzelfek,ciemnowłosejiwielkookiej pie˛knos´ci w malen´kim gronostajowym toczku. Jaskier miał konkurentów — po- siadaczke˛ wielkichoczuis´licznegotoczkadostrzeglitez˙ iemablowalispojrzenia- mi jego słuchacze — rycerze, z˙acy i waganci. Elfka, wyraz´nie rada z zaintereso- wania,skubałakoronkowemankietybluzkiitrzepotałarze˛sami,aletowarzysza˛ce elfyotaczałyja˛zewszystkichstron,nieskrywaja˛cnieche˛ciwobeczalotników. Polanapodde˛bemBleobherisem,miejscecze˛stychwieców,postojówpodróz˙- nych i spotkan´ we˛drowców, słyne˛ła z tolerancji i otwartos´ci. Opiekuja˛cy sie˛ wie- kowym drzewem druidzi zwali polane˛. „Miejscem przyjaz´ni” i che˛tnie gos´cili tu kaz˙dego. Ale nawet przy okazjach wyja˛tkowych, takich jak zakon´czony włas´nie wyste˛p sławnego na s´wiat cały trubadura, podróz˙ni trzymali sie˛ w swych wła- snych, dos´c´ wyraz´nie odizolowanych grupach. Elfy kupiły sie˛ do elfów. Krasno- ludzcy rzemies´lnicy grupowali sie˛ wraz ze swymi uzbrojonymi po ze˛by pobra- tymcami, wynaje˛tymi jako ochrona karawan kupieckich, i tolerowali obok siebie conajwyz˙ejgnomówgórnikówifarmerówniziołków. Wszyscy nieludzie zgodnie zachowywali rezerwe˛ wobec ludzi. Ludzie odpo- wiadali nieludziom podobna˛ moneta˛, ale ws´ród nich tez˙ bynajmniej nie obser- wowało sie˛ integracji. Szlachta spogla˛dała z pogarda˛na kupców i domokra˛z˙ców, a z˙ołdacy i najemnicy odsuwali sie˛ od pasterzy w s´mierdza˛cych koz˙uchach. Nie- liczni czarodzieje i adepci izolowali sie˛ zupełnie i wszystkich dookoła sprawie- dliwie obdarzali arogancja˛. Tło stanowiła zas´ zbita, ciemna, ponura i milcza˛ca gromada chłopów. Ci, przypominaja˛c armie˛ lasem wznosza˛cych sie˛ nad głowami grabi,widełicepów,ignorowaliwszystkoiwszystkich. Wyja˛tek, jak zwykle, stanowiły dzieci. Zwolniona z nakazu ciszy obowia˛zu- ja˛cego w czasie wyste˛pu barda, smarkateria z dzikim wrzaskiem pomkne˛ła ku 8 lasowi, by tam z zapałem oddac´ sie˛ grze, której reguły były nie do poje˛cia dla kogos´,ktopoz˙egnałsie˛ juz˙ zeszcze˛s´liwymilatamidziecin´stwa.Maliludzie,elfy, krasnoludki, niziołki, gnomy, półelfy, c´wierc´elfy i berbecie zagadkowej prowe- niencjinieznałyinieuznawałypodziałówrasowychispołecznych.Narazie. — W samej rzeczy! — zakrzykna˛ł jeden z obecnych na polanie rycerzy, chu- dyjaktykadra˛galwczerwono-czarnymwamsie,ozdobionymtrzemakrocza˛cymi lwami.—Dobrzerzekłpanczarodziej!Pie˛knetobyłyballady,nahonor,mos´ciJa- skier,jes´likiedys´be˛dzieciewpobliz˙uŁysorogu,kasztelumegoseniora,wsta˛pcie, nie wahajcie sie˛ ani chwili. Ugos´cimy was jak ksie˛cia, co ja mówie˛, jak samego króla Vizimira! Klne˛ sie˛ na mój miecz, słyszałem ci ja wielu minstreli, ale gdzie im sie˛ z wami równac´, mistrzu. Przyjmijcie od nas, urodzonych i pasowanych, szacunekihołddlawaszegokunsztu! Bezbłe˛dnie wyczuwaja˛c włas´ciwy moment, trubadur mrugna˛ł do ucznia. Chłopiec odłoz˙ył lutnie˛ i podja˛ł z ziemi szkatułeczke˛ słuz˙a˛ca˛do zbierania ws´ród słuchaczy bardziej wymiernych wyrazów uznania. Zawahał sie˛, powiódł wzro- kiempotłumie,poczymodłoz˙yłszkatułeczke˛ ichwyciłstoja˛cyoboksporyceber. MistrzJaskierłaskawymus´miechemzaaprobowałroztropnos´c´ młodzien´ca. —Mistrzu!—zawołałapostawnakobieta,siedza˛canawozieznapisem„Vera LoewenhauptiSynowie”,wyładowanymwyrobamizwikliny.Synównigdzienie było widac´, zapewne zaje˛ci byli marnotrawieniem zbitego przez matke˛ maja˛tku. — Mistrzu Jaskrze, jakz˙e to tak? Zostawiacie nas w niepewnos´ci? Przecie to nie koniecwaszejballady?Zas´piewajciez˙ namotym,codalejbyło! — Pies´ni i ballady — skłonił sie˛ artysta — nie kon´cza˛sie˛ nigdy, o pani, bo poezjajestwiecznainies´miertelna,nieznampocza˛tku,nikon´ca... — Ale co było dalej? — nie dawała za wygrana˛handlarka, szczodrze i brze˛- kliwiesypia˛cmonetydoceberka,podstawionegojejprzezucznia.—Powiedzcie namchoc´ otym,jes´liniemaciez˙yczenias´piewac´.Niepadływwaszychpies´niach z˙adne imiona, ale przecie wiemy, z˙e ów wys´piewany przez was wiedz´min to nie ktoinnyjaksławnyGeraltzRivii,aowaczarodziejka,doktórejtenz˙epałagora˛ca˛ miłos´cia˛,toniemniejsłynnaYennefer.Zas´ oweDzieckoNiespodzianka,przyrze- czone i przeznaczone wiedz´minowi, to wszakz˙e Cirilla, nieszcze˛sna ksie˛z˙niczka zezburzonejprzeznajez´dz´cówCintry.Czyz˙ nietak? Jaskierus´miechna˛łsie˛ wynios´leitajemniczo. — S´piewam o sprawach uniwersalnych, hojna dobrodziejko — os´wiadczył. —Oemocjachmoga˛cychstac´ sie˛ udziałemkaz˙dego.Nieokonkretnychosobach. —Akurat!—wrzasna˛łktos´ ztłumu.—Kaz˙dywie,z˙es´piewkiowiedz´minie Geralcietraktowały! — Tak, tak! — zapiszczały chórem córki komesa Viliberta, susza˛c mokre od łez szaliczki. — S´piewajcie jeszcze, mistrzu Jaskrze! Co było dalej? Czy wiedz´- min i czarodziejka Yennefer odnalez´li sie˛ wreszcie? I czy sie˛ kochali? Czy byli szcze˛s´liwi?Chcemywiedziec´!Mistrzu,mistrzu! 9

See more

The list of books you might like

Most books are stored in the elastic cloud where traffic is expensive. For this reason, we have a limit on daily download.