A S NDRZEJ APKOWSKI C HRZEST OGNIA Tom trzeci sagi o wiedz´minie ´ SPIS TRESCI SPISTRES´CI. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 2 Rozdziałpierwszy . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 5 Rozdziałdrugi . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 38 Rozdziałtrzeci . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 79 Rozdziałczwarty . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 108 Rozdziałpia˛ty . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 137 Rozdziałszósty . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 176 Rozdziałsiódmy. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 212 Throughthesefieldsofdestruction Baptismsoffire I’vewantedallyoursuffering Asthebattlesragedhigher Andthoughtheydidhurtmesobad Inthefearandalarm Youdidnotdesertme Mybrothersinarms... DireStraits Wówczasrzekławróz˙kadowiedz´mina:„Taka˛cidamrade˛:obujz˙elaznebuty, wez´dore˛kikosturz˙elazny.Idz´wz˙elaznychbutachnakoniecs´wiata,adroge˛ przed soba˛kosturem macaj, łzami skraplaj. Idz´ przez ogien´ i wode˛, nie ustawaj, wstecz sie˛ nie ogla˛daj. A gdy juz˙ zedra˛sie˛ chodaki, gdy zetrze sie˛ kostur z˙elazny, gdy juz˙ od wiatru i z˙aru wyschna˛ twe oczy tak, z˙e juz˙ ni jedna łza z nich wypłyna˛c´ nie zdoła, wówczas na kon´cu s´wiata odnajdziesz to, czego szukasz i to, co kochasz. Byc´ moz˙e.” I wiedz´min poszedł przez ogien´, i wode˛, wstecz sie˛ nie ogla˛dał. Ale niewzia˛łnibutówz˙elaznych,nikostura.Wzia˛łtylkoswójmieczwiedz´min´ski.Nie posłuchałsłówwróz˙ki.Idobrzezrobił,botobyłazławróz˙ka. FlourensDelannoy,Bajkiiklechdy Rozdział pierwszy Wkrzakachdarłysie˛ ptaki. Zbocze parowu porastała ge˛sta, zbita masa jez˙yn i berberysów, wymarzone miejsce do gniazdowania i do z˙eru, nic tedy dziwnego, z˙e roiło sie˛ tam od ptac- twa.Zawzie˛cietrylowałydzwon´ce,s´wiergotałyczeczotkiipiegz˙e,cochwilaroz- brzmiewałotez˙ dz´wie˛czne„pink-pink”zie˛by.Zie˛badzwoninadeszcz,pomys´lała Milva,odruchowospogla˛daja˛cnaniebo.Niebyłochmur.Alezie˛byzawszedzwo- nia˛nadeszcz.Przydałobysie˛ nareszcietroche˛ deszczu. Miejsce na wprost wylotu kotlinki było dobrym mys´liwskim stanowiskiem, daja˛cym niezłe szanse˛ na udane polowanie, zwłaszcza tu, w Brokilonie, matecz- nikuzwierzyny.Władaja˛cepote˛z˙nymobszaremlasudriadypolowałyniezmiernie rzadko, a człowiek jeszcze rzadziej odwaz˙ał sie˛ tu zapuszczac´. Tutaj z˙a˛dny mie˛- sa lub skór łowca sam stawał sie˛ obiektem łowów. Brokilon´skie driady nie miały litos´cidlaintruzów.Milvaprzekonałasie˛ kiedys´ otymnawłasnejskórze. Czegojakczego,alezwierzawBrokilonieniebrakowało.JednakMilvatkwiła wzasadzcejuz˙ ponaddwiegodzinyinadalnicniewychodziłonastrzał.Polowac´ z marszu nie mogła — panuja˛ca od miesie˛cy susza wysłała poszycie chrustem i lis´c´mi, trzeszcza˛cymi przy kaz˙dym kroku. W takich warunkach tylko bezruch wzasadzcemógłzaowocowac´ sukcesemizdobycza˛. Na gryfie łuku usiadł motyl admirał. Milva nie płoszyła go obserwuja˛c, jak składairozkładaskrzydełka,patrzyłarównoczes´nienałuk,nowynabytek,którym wcia˛z˙ jeszcze nie przestała sie˛ cieszyc´. Była zawołana˛łuczniczka˛, kochała dobra˛ bron´.Ata,która˛trzymaławdłoni,byłanajlepsza˛znajlepszych. Milva miała w z˙yciu wiele łuków. Uczyła sie˛ strzelac´ ze zwykłych jesiono- wych i cisowych, ale pre˛dko zrezygnowała z nich na rzecz refleksyjnych lamina- tów, jakich uz˙ywały driady i elfy. Elfie łuki były krótsze, lz˙ejsze i pore˛czniejsze, a dzie˛ki warstwowej kompozycji drewna i zwierze˛cych s´cie˛gien równiez˙ o wiele „szybsze”odcisowych—wystrzelonaznichstrzaładosie˛gałaceluwczasieduz˙o krótszym i po płaskim torze, co w znacznej mierze eliminowało moz˙liwos´c´ znie- sienia przez wiatr. Najlepsze egzemplarze takiej broni, gie˛te poczwórnie, nosiły ws´ródelfównazwe˛ zefhar,takibowiemrunicznyznaktworzyływygie˛teramiona 5 igryfyłuku.Milvauz˙ywałazefarówprzezładnychkilkalatiniesa˛dziła,bymógł istniec´ łuk,któryjeprzewyz˙szał. Alewreszcietrafiłanatakiłuk.Byłotooczywis´cienaMorskimBazarzewCi- daris,słynnymzbogatejofertydziwnychirzadkichtowarówzwoz˙onychprzezz˙e- glarzy najdalszych zaka˛tków s´wiata, zewsza˛d, doka˛d docierały fregaty i galeony. Milva, gdy tylko mogła, odwiedzała bazar i ogla˛dała zamorskie luki. Tam wła- s´nie nabyła łuk, o którym sa˛dziła, z˙e posłuz˙y jej przez wiele lat — pochodza˛cy zZerrikaniizefarwzmacnianyszlifowanymrogiemantylopymiałazadoskonały. Przez rok. Albowiem rok póz´niej, na tym samym straganie, u tego samego kupca zobaczyłaistnecudo. Łuk pochodził z dalekiej Północy. Miał łe˛czysko długie na szes´c´dziesia˛t dwa cale, mahoniowy, dokładnie wywaz˙ony majdan i płaskie, laminowane ramiona, sklejone z zeplataja˛cych sie˛ warstw szlachetnego drewna, warzonych s´cie˛gien i kos´ci wielorybich. Od innych lez˙a˛cych obok kompozytów róz˙niła go nie tyl- ko konstrukcja, ale i cena — i cena włas´nie zwróciła uwage˛ Milvy. Gdy jednak, wzie˛ła łuk do re˛ki i wypróbowała go, zapłaciła bez wahania i bez targów tyle, ile z˙a˛dał handlarz. Czterysta novigradzkich koron. Rzecz jasna, nie miała przy sobie tej niebotycznej sumy — w targu pos´wie˛ciła swój zerrikan´ski zefar, pe˛k sobolo- wych łupiez˙y i przecudnej roboty elfi medalionik, koralowa˛kamee˛ w wianuszku rzecznychpereł. Aleniez˙ałowała.Nigdy.Łukbyłniewiarygodnielekkiiwprostidealniecelny. Choc´ niezbyt długi, krył w kompozytowych ramionach nielichego kopa. Zaopa- trzony w wypie˛ta˛ na precyzyjnie podgie˛tych gryfach jedwabno-konopna˛ cie˛ci- we˛, przy dwudziestoczterocalowym nacia˛gu dawał pie˛c´dziesia˛t pie˛c´ funtów mo- cy. Prawda, bywały łuki które dawały nawet osiemdziesia˛t, ale Milva uwaz˙ała te za przesade˛. Wystrzelona z jej wielorybiej pie˛c´dziesia˛tki pia˛tki strzała pokony- wała odległos´c´ dwustu stóp w czasie pomie˛dzy dwoma uderzeniami serca, a na sto kroków miała az˙ nadto impetu, by skutecznie porazic´ jelenia, człowieka zas´, jes´li nie nosił zbroi, przeszywała na wylot. Na zwierze˛ta wie˛ksze od jelenia i na cie˛z˙kozbrojnychMilvarzadkopolowała. Motyl odleciał. Zie˛by nadal darły sie˛ w krzakach. I nadal nic nie wychodziło nastrzał.Milvaoparłasie˛ barkiemopien´ sosny,zacze˛ławspominac´.Ottak,z˙eby zabic´ czasu. * * * Do jej pierwszego spotkania z wiedz´minem doszło w lipcu, dwa tygodnie po wydarzeniach na wyspie Thanedd i wybuchu wojny w Dol Angra. Milva wróciła doBroklionupokilkunastodniowejnieobecnos´ci,przyprowadziłaresztkikoman- da Scoia’tael, rozbitego w Temerii podczas próby przedostania sie˛ na teren obje˛- tego wojna˛Aedirn. Wiewiórki chciały przyła˛czyc´ sie˛ do powstania wznieconego 6 przez elfy w Dol Blathanna. Nie powiodło im sie˛, gdyby nie Milva, byłoby po nich.AleznalazłyMilve˛ iazylwBrokilonie. Zaraz po przyjez´dzie poinformowano ja˛, z˙e Aglais pilnie oczekuje jej w Col Serrai.Milvazdziwiłasie˛ troche˛. Aglais była przełoz˙ona˛brokilon´skich uzdrowicielek, a głe˛boka, pełna gora˛- cychz´ródełijaskin´ kotlinaColSerraibyłamiejscemuzdrowien´. Usłuchałajednakwezwania,be˛da˛cprzekonana,z˙echodziłojakiegos´ leczone- go elfa, pragna˛cego za jej pos´rednictwem skontaktowac´ sie˛ ze swym komandem. A gdy zobaczyła rannego wiedz´mina i dowiedziała sie˛, w czym rzecz, wpadła w istny szał. Wybiegła z groty z rozwianym, włosem i cała˛złos´c´ wyładowała na Aglais. —Widziałmnie!Widziałmoja˛twarz!Czypojmujesz,czymmitogrozi? — Nie, nie pojmuje˛ — odrzekła chłodno uzdrowicielka. — to Gwynbleidd, wiedz´min, Przyjaciel Brokilonu. Jest tu od czternastu dni, od nowiu. I jeszcze jakis´ czas upłynie, zanim be˛dzie mógł wstac´ i normalnie chodzic´. Pragnie wies´ci zes´wiata,wies´ciojegobliskich.Tylkotymoz˙eszmuichdostarczyc´. — Wies´ci ze s´wiata? Chybas´ rozum straciła, dziwoz˙ono! Czy ty wiesz, co te- raz dzieje sie˛ na s´wiecie, za granicami twojego spokojnego lasu? W Aedirn trwa wojna!WBrugge,wTemeriiiwRedaniizame˛t,piekło,wielkiełowy!Zatymi,co rebelie˛ wszcze˛li na Thanedd, gonia˛wsze˛dy! Wsze˛dy pełno szpiegów i an’givare, jednosłowonierazwystarczyuronic´,ustaskrzywic´,gdynietrza,ijuz˙ katciwlo- chu czerwonym z˙elazem zas´wieci! A ja na przeszpiegi mam chodzic´, dopyty- wac´ sie˛, wies´ci zbierac´? Karku nadstawiac´? I dla kogo? Dla jakiegos´ półz˙ywego wiedz´mina?—Acotoonmi,bratalboswat?Is´cierozumuzbyłas´,Aglais! — Jes´li masz zamiar wrzeszczec´ — przerwała spokojnie driada — to idz´my dalejwlas.Jemupotrzebnyjestspokój. Milvaobejrzałasie˛mimowolinawylotjaskini,wktórejprzedchwila˛widziała rannego.Kawałchłopa,pomys´lałaodruchowo,choc´ chudy,alejednaz˙yła... Łeb biały,alebrzuchpłaskinibyumłodzika,widno,z˙etrudmuzauchem,niesłonina ipiwo... —OnnaThaneddbył—stwierdziła,niezapytała.—Rebeliant. — Nie wiem — wzruszyła ramionami Aglais. — Ranny. Potrzebuje pomocy. Resztamnienieobchodzi. Milva z˙achne˛ła sie˛. Uzdrowicielka znana była z nieche˛ci do gadania. Ale Mi- lva zda˛z˙yła juz˙ wysłuchac´ podobnych relacji driad ze wschodniej rubiez˙y Broki- lonu, wie˛c działa juz˙ wszystko o wydarzeniach sprzed dwóch tygodni. O kasz- tanowłosej czarodziejce, która zjawiła sie˛ w Brokilonie w błysku magii, o przy- wleczonym przez nia˛ kalece ze złamana˛ re˛ka˛ i noga˛. Kalece, który okazał sie˛ wiedz´minem,znanymdriadomjakoGwynbleidd,BiałyWilk. Pocza˛tkowo, opowiadały driady, nie wiadomo było, co czynic´. Pokrwawiony wiedz´minnaprzemiankrzyczałimdlał,Aglaisnakładałaprowizoryczneopatrun- 7 ki, czarodziejka kle˛ła. I płakała. W to ostatnie Milva absolutnie nie wierzyła — a bo to widział kto kiedy płacza˛ca˛magiczke˛? A póz´niej przyszedł rozkaz z Duen Canell, od Srebrnookiej Eithné, Pani Brokilonu. Czarodziejke˛ odprawic´, brzmiał rozkazwładczyniLasuDriad.wiedz´minaleczyc´. Leczono go. Milva widziała. Lez˙ał w jaskini, w niecce pełnej wody z ma- gicznych brokilon´skich z´ródeł, jego unieruchomione w szynach i na wycia˛gach kon´czyny spowite były ge˛stym koz˙uchem lecza˛cych pna˛czy conynhaeli i darni purpurowego z˙ywokostu. Włosy miał białe niby mleko. Był przytomny, choc´ le- czeniconynhaela˛zwyklebezduchalez˙a˛,bredza˛,magiaprzeznichgada... — No? — beznamie˛tny głos uzdrowicielki wyrwał ja˛z zzadumy. — Jak tedy be˛dzie?Comammupowiedziec´? — Z˙eby do wszystkich biesów poszedł — warkne˛ła Milva, podcia˛gaja˛c ob- cia˛z˙onysakwa˛imys´liwskimnoz˙empas.—Itytez˙ idz´ dobiesa,Aglais. —Twojawola.Nieprzymusze˛ cie˛. —Prawas´.Nieprzymusisz. Poszławlas,pomie˛dzyrzadkiesosny,nieogla˛daja˛csie˛.Byłazła. O wydarzeniach, jakie miały miejsce w pierwszy lipcowy nów ksie˛z˙yca na ostrowie Thanedd, Milva wiedziała, Scoia’tael mówili o tym bez przerwy. Pod- czas zjazdu czarodziejów na wyspie doszło do rebelii, polała sie˛ krew, poleciały głowy. A armie Nilfgaardu, jakby na sygnał, uderzyły na Aedirn i Lyrie˛, zacze˛ła sie˛ wojna. A w Temerii, Redanii i Kaedwen skrupiło sie˛ wszystko na Wiewiór- kach.Raz,bopodobnozbuntowanymczarodziejomnaThaneddprzyszłowsukurs komando Scoia’tael. Dwa, bo te podobno jakis´ elf czy tez˙ półelf z˙gna˛ł sztyletem izabiłVizimira,redan´skiegokróla.Rozws´cieczeniludziewzie˛lisie˛ wie˛costroza Wiewiórki.Wrzałowsze˛dzienibywkotleelfiakrewpłyne˛łarzeka˛... Ha, pomys´lała Milva, moz˙e i prawda to, co kapłani baja˛, z˙e koniec s´wiata i dzien´ sa˛du bliski? S´wiat w ogniu, człowiek nie tylko elfowi, ale i człowiekowi wilkiem, brat na brata nóz˙ podnosi... A wiedz´min do polityki sie˛ miesza — i do rebelii staje. wiedz´min, któren przecie tylko od tego jest, by s´wiat przemierzac´ i szkodza˛ce ludziom monstra ubijac´! Jak s´wiat s´wiatem, nigdy wiedz´min z˙aden ni do polityki, ni do wojaczki wcia˛gac´ sie˛ nie dawał. Toc´ nawet taka bajka jest, ogłupimkrólu,coprzetakiemwode˛ nosił,zaja˛cachciałgon´cem,awiedz´minawo- jewoda˛uczynic´. A tu masz, wiedz´min w rokoszu przeciw królom poszczerbiony, wBrokilonieprzedkara˛kryc´ sie˛ musi.Is´cie,koniecs´wiata! —Witaj,Mario. Drgne˛ła. Oparta o sosne˛ niewysoka driada miała oczy i włosy w kolorze sre- bra. Zachodza˛ce słon´ce otaczało aureola˛jej głowe˛ na tle pstrokatej s´ciany lasu. Milvaukle˛kłanajednokolano,niskoskłoniłagłowe˛: —Ba˛dz´ pozdrowiona.PaniEithné. WładczyniBrokilonuzatkne˛łazałykowypasekzłotynoz˙ykokształciesierpa. —Wstan´ —powiedziała.—Przejdz´mysie˛.Chce˛ ztoba˛porozmawiac´. 8 Długo szły razem przez pełen cieni las, mała srebrnowłosa driada i wysoka płowowłosadziewczyna.Z˙adnanieprzerywałamilczenia. —Dawnoniezagla˛dałas´ doDuenCanell,Mario. — Czasu nie stało. Pani Eithné. Do Duen Canell daleka od Wsta˛z˙ki droga, aja... Przeciez˙ wiesz. —Wiem.Zme˛czonajestes´? —Elfypotrzebuja˛pomocy.Ztwegorozkazuimprzedypomagam. —Namoja˛pros´be˛. —Is´cie.Napros´be˛. —Mamjeszczejedna˛. —Takemmys´lała.wiedz´min? —Pomóz˙ mu. Milva zatrzymała sie˛ i odwróciła, ostrym ruchem złamała zawadzaja˛ca˛gała˛z- ke˛ wiciokrzewu,obróciłaja˛wpalcach,cisne˛łanaziemie˛. — Od pół roku — powiedziała cicho, patrza˛c w srebrzyste oczy driady — głowe˛ w hazard stawie˛, elfów z rozgromionych komand przeprowadzam do Bro- kilonu... Gdy wypoczna˛i z ran sie˛ wylecza˛, nazad ich wywodze˛... Mało tego? Nie dos´c´ uczyniłam? Co nów na szlak ciemna˛noca˛ruszam... Słon´ca sie˛ juz˙ le˛- kamjaknietoperzalbopuszczykjaki... —Niktnieznales´nychs´ciez˙eklepiejodciebie. —Wknieiniedowiemsie˛ niczego.wiedz´minponoc´ chce,bymwies´cizbiera- ła, mie˛dzy ludzi pojechała. To rebeliant, na jego imie˛ maja˛an’givare wyostrzone uszy. Mnie samej tez˙ nijak w miastach sie˛ pokazywac´. A jak mnie kto rozpozna? Pamie˛c´ otamtymz˙ywajeszcze,nieprzyschłajeszczetamtakrew... Boduz˙obyło wtedykrwi.PaniEithné. — Niemało — srebrne oczy starej driady były obce, zimne, nieprzeniknio- ne.—Niemało,prawdato. —Jes´limnierozpoznaja˛,napalnawleka˛. —Jestes´ rozwaz˙na.Jestes´ ostroz˙naiczujna. — By wies´ci, o które wiedz´min prosi, pozbierac´, trza sie˛ czujnos´ci wyzbyc´. Trzapytac´.Aterazciekawos´c´ niebezpiecznieobjawiac´.Jes´limie˛ pochwyca˛... —Maszkontakty. —Ume˛cza˛.Zakatuja˛.Albozgnoja˛wDrakenborgu... —Awobecmniemaszdług. Milvaodwróciłagłowe˛,zagryzławargi. —Ano,mam—powiedziałagorzko.—Niezapomniec´ miotym. Przymkne˛ła oczy, twarz skurczyła sie˛ jej nagle, usta drgne˛ły, ze˛by zwarły sie˛ silnie. Pod powiekami blado zas´wieciło wspomnienie, upiornym, ksie˛z˙ycowym blaskiem tamtej nocy. Wrócił nagle ból w kostce, ucapionej rzemienna˛pe˛tla˛pu- łapki, ból w stawach, dartych szarpnie˛ciem. W uszach rozbrzmiał szum lis´ci pro- stuja˛cegosie˛ gwałtowniedrzewa... Krzyk,je˛k,dzika,szalen´cza,przeraz˙onamio- 9